Wzrost jest bolesny. Dzieci potrafią płakać z bólu, kiedy maja skok rozwojowy. Bolą kości, zwłaszcza w nocy, podczas snu. Widzę, jak czasami mój nastoletni syn prawie płacze, skarżąc na ból kości nóg czy rąk.
Kościoły przezywają podobne rzeczy. Zwłaszcza młode, które powstały na zgliszczach Polski ludowej, szukając prawdy w słowie. Widzę, że lepiej sobie radzą trochę starsze ewangeliczne wspólnoty, które istniały jeszcze przed wojną. Potrafią skupić wokół siebie więcej ludzi i mniej stracić. Wynika to z doświadczenia ojców wiary i umiejętności pracować z ludźmi. Oni już wiedza, jak reagować w rożnych sytuacjach. A my nie. Musimy uczyć sie na własnych , bardzo bolesnych błędach.
Jeden z glowniejszych błędów to „hura – patriotyzm”. Robimy wysiłek ponad nasze siły liczebnie i czasowe, czekamy na wyniki, a tu nic i przychodzi rozczarowanie i zmęczenie. Kościół nie jest sprinterem, a dlugodystancowcem. Już 2000 lat biegnie z przeszkodami. Trzeba nauczyć się omijać przeszkody, wyhamowywać przed nimi, skoczyć i wylądować na nogi, a nie na twarz.
Drugie. Uganiamy sie za nowinkami, myśląc , ze jakaś nowa doktryna albo ruch przybliża nam przebudzenie. I znowu nic. Bo nie w literze siła, a w Duchu i uczniostwie. A uczniostwo to bardzo długi proces. Ja w ziemskiej szkole miałem 10 lat do matury i 10 lat 2 uniwersytetów. A co dopiero w Królestwie Bożym? Ile czasu trzeba poświecić!
Trzecie. Nasze gorące głowy nie pozwalają nam stworzyć zespołu, który jednomyślnie idzie do przodu i buduje kościół. I tu ja osobiście wywaliłem się nie na nogi , a na twarz. Nie poradziłem sobie, bo nie umiałem. Nie rozumiałem, co jest ważne, a co mniej.
Wszyscy byliśmy młodzi. Moja rada była jeszcze bardziej młoda. Kochałem wszystkich, ale nie zawsze umiałem to pokazać, bo byłem zajęty przebudzeniem. Nie zauważyłem, że u niektórych rodziły sie dzieci, ktoś założył biznes, ktoś sie ożenił etc. I większość była przed trzydziestką. A ja tylko 15 lat starszy od większości. I nam takim młodym była powierzona wspólnota zbawionych, których mieliśmy prowadzić ku wieczności! Ogromna presja i ciężar odpowiedzialności. Te presję zawsze czułem na sobie i chciałem dać z siebie wszystko. I inni tez tak chcieli.
Jedna z trudności było zorganizować prawidłowe funkcjonowanie własnego życia nie niszcząc służby w kościele. To było trudne. Dla mnie tez. Nie wiedzieliśmy jak dbac o siebie nawzajem, jak rozgraniczyć poświęcenie w kościele od poświęcenia własnej rodzinie, pracy. Nie rozumielismy jak dbać o pastora – ile powinien mieć, gdzie mieszkać, czym się poruszać. Pamietam, jak 8 lat temu pewny nasz wierzący z dumą powiedział do mnie, ze jestem jedynym pastorem w stolicy bez auta. Po tych słowach tez poczułem się dumny sam z siebie. Jestem taki skromny!
Kiedy zacząłem jeździć pożyczonym Polonezem – zobaczyłem, że wiecej potrafię zrobić. Potem oddałem auto i kościół mi kupił moje własne. Okazało sie, że z autem stałem się efektywniejszy w dotarciu do ludzi i w służbie. Zrozumiałem, ze moja duma z braku auta, to była fałszywa skromność. Czułem się lepszy. A swiat pędził do przodu. W tej skromności byłem niewiarygodnie pyszny. Ktoś mi powiedział, że pastor w Warszawie musi mieć auto, bo niektórzy członkowie zboru mieszkają nawet 100 km ode mnie, a tez chcą być odwiedzani w razie czego! Ale moja duma nie pozwolała mi to usłyszeć i pojąć.
Inna trudnością jest to, że młodzi ludzie, którzy jeszcze nie dorobili się w życiu musieli odpowiadać za budżet kościoła w stolicy. To znaczy, że co miesiąc wydajemy 30 tysięcy zł na potrzeby zboru – czynsz, programy, pensje itd. Czasem dużo zostawało i były oszczędności w setkach tysięcy. I tu zaczynały sie nieporozumienia. Wynikało to z tego, że liderzy, którzy w życiu nie widzieli i nie dotykali takich pieniędzy nie radzili sobie emocjonalnie. I na tym etapie życia to były normalne reakcje.
Nie umieliśmy patrzeć do przodu. Ile będziemy potrzebować jutro, za 10 lat etc trzeba było sie uczyć ekonomii. Tam gdzie sa pieniądze, tam są emocje!
Pamietam, jak trzeba było podejmować decyzje by komuś pomoc w trudnej sytuacji, komuś odmówić. Ale pomagaliśmy w mniejszych sprawach i w większych. Jednorazowo mogliśmy pożyczyć 10-15 tysięcy naraz członkowi kościoła, który był w tarapatach. Czasami to były niemądre decyzje, ale chcieliśmy kochać ludzi i błogosławić ich!
Jednocześnie cieżko było innym liderom także błogosławić pastora. I tu jest problem polskich kościołów – nie umiemy błogosławić pastorow finansowo. Myślimy, że nie zasługują. Choć Biblia porównuje tę służbę z pracą wołów.
Kiedy rada gromadziła sie by omawiać, co i ile możemy dać pastorowi, stres był niewyobrazalny. Słuchać o tym, jak inni ciebie oceniają. I na ile wyceniają Twoje życie jest bardzo trudne! Ci których uczysz żyć znając ich błędy, nagle stają sie Twoimi sędziami, którzy oceniają Ciebie według własnego poglądu na życie i zasobów własnej kieszeni. To jest bardzo trudne doświadczenie. I nie życzę komukolwiek przejść przez to. Pewnego dnia przyjechał na naszą radę nasz biskup, prezbiter Andrzej Jeziernicki z skarbnikiem kościoła by pomoc w decyzji, jakim autem mam jeździć. Wszystko wytłumaczył i stworzyliśmy dokument. Wybraliśmy auto, które było równowartością 3-4 miesięcznego budżetu naszego zboru. Podpisali się obecni radni kościoła, prezbiter, i skarbnik. A ten ostatni w swoim imieniu dał 5 tys. na nowe auto. Dla przykładu.
Podczas takich nieporozumień często cierpi rodzina pastora. U nas było podobnie. Najbardziej ucierpiała moja żona.
Była w trzecim miesiącu ciąży. Podczas jednego z takich spotkań poroniła. Wtedy pod naszym adresem były rzucane bezpodstawne oskarżenia, nawet w tym , w czym nie zawinilismy. Coś było nasza winą, ale w tym momencie, o wszystko byliśmy oskarżeni my. Żona tego nie zniosła, łzy, strach, palpitacja serca, a potem coś poczuła w dole brzucha. Wyszła do łazienki. – krwawiła. W tej godzinie zginęło nasze dziecko.
Nie wiedziałem jak rozmawiać z liderami. Winić ich, że spowodowali morderstwo dziecka? Ale nie są świadomi, ze przez swoje słowa ranią, bo nie rozumieją, że to jest bolesne. Oskarżać ich? Też nie jest dobrze. Poprostu nie wiedziałem co robić. Nigdy tez nie usłyszałem od nikogo przepraszam, za tę presję. A ja nie wiedziałem, jak o tym powiedzieć, by nie potępić i nie wzbudzić większego nieporozumienia między nami.
Zatrzymałam to w sobie, zdusiłem, nikogo nie obwiniłem. Jakiś czas pózniej znow ciąża i znow presja, znow poronienie, i już druga operacja czyszczenia. Kto mi powie co mam robic? Jedyne, co zostało mi – rozwiązałem radę. Zrobiłem to w bezsilności i bezradności. W sercu wybaczyłem wszystkim, ale nie czulem, że moi współpracownicy mogą być wsparciem dla nas. Ta moja decyzja spowodowała niezrozumienie i bunt. I rozłam w kościele. Obmawiano nas, przekrecano fakty za plecami. Nawet nie wiedzieliśmy, jak sie bronić. Była to dość nieuczciwa walka. Ktoś z liderów, robiąc audyt finansowy, widząc przelew z kościelnego konta na auto, powiedział, że to premia dla żony i zgorszył kilkadziesiąt młodych wierzących. (Przelewy mają być podpisane na głównego właściciela konta jako wynagrodzenie). Plotka jest jak wąż, który po cichu załatwia ludzi.
Najgorsze, co pozostało po tym wszystkim, to choroba oczu żony. Była w grupie ryzyka jaskry. Stres i nadciśnienie powoduje rozwój tej choroby. I tak sie stało. Jest ryzyko utraty wzroku. Musi brać lek do końca życia. Modlimy sie tez o uzdrowienie i sa pierwsze pozytywne objawy. Ale koszty leczenia i nerwy pozostają. Kobieta jest słabym naczyniem.
Kochajcie swoich pastorów. Dbajcie o nich. A zwłaszcza o ich żony. Oni zasługują na to nie dlatego, że są bogami, a dlatego że zaryzykowały swoje życie i zamiast rozwijać karierę czy biznes poszli w nieznane. Tak, Bóg dba o nich, ale robi to za pośrednictwem kościoła – swojego ciała na ziemi. Pastorom głupio jest publicznie wylewać łzy o tym jak jest ciężko. A podobnych historii słyszałem od pastorów całe mnóstwo. Czas nauczyć się miłości do przywódców duchowych. Miłości praktycznej.
Starałem się nikogo nie potępić. Nasze niedoswiadczenie jest winne. Nie osadzam nikogo. Pisze to po 4 latach! Jako nauczanie dla przyszłych pokoleń. By dbać o siebie.
I jeszcze jedna analogia z rozwojem człowieka i kościoła – często kościoły nie zdają sobie sprawy jak ma być i co jest nie tak. Mi ostatnio ortopeda powiedział, że w wieku 11-13 lat w okresie intensywnego wzrostu musiałem przejść chorobę kręgosłupa, a ja nic o tym nie wiedziałem. Coś tam pewnie mnie bolało, ale myślałem, że tak musi być. Gdybym był świadomy pewnych rzeczy, może można by było czemuś zapobiec.
PolubieniePolubienie