Co jakiś czas w necie zjawiają się artykuły w których są krytykowani tak zwane gwiazdy Chrzescijanskie. Chodzi w nich o pastorów dużych i bogatych kościołów. Przeważnie kościołów z USA. Bo tam są duże kościoły. Duże koscioly istnieją tez za nasza wschodnia granica. Choć nie sa aż tak duże w porównaniu do tych z krainy bigmacow i big brotherow. I rzeczywiście istnieje taki problem w świecie kościelnym. Polega on na tym, że czasami pastorzy wielkich służb wpadają w pychę i zaczynaja gwiazdorzyć. Osobiście z takimi się spotykałem. I nie zawsze poziom gwiazdorstwa zależał od wielkości służby. Pocieszającym jest fakt, że tego typu pastorow i nauczycieli jest mało. Bo o wzrost kościoła odpowiada Bóg, ktory nie powierza byle komu cennych dusz swoich dzieci.
Nie chce teraz rozważać na temat, dlaczego istnieje taki problem. Bo mnie Bog nie daje prawa oceniać i osądzać tego czy innego kaznodzieję.
Jest gorszy owoc takich nauczań. Duzo gorszy, niż radowanie się z tego, że przyłapaliśmy kolejnego duchownego zza oceanu na upadku.
Takie nauczania niszczą wszystkie koscioly, uderzają w młodych i niedoświadczonych wierzących, którzy jeszcze nie nauczyli się samodzielnie czytać Biblię i ja rozumieć. Oni potrzebują, by ktoś im wyjaśnił Słowo. Jak zrobił to eunuchowi Filip. Młodym wierzącym jest zasiewana podejrzliwość wobec wszystkich pastorów. Jest zasiewany początek buntu, kiedy będą mieli gorszy dzień – wybuchną.
Zło tych artykułów polega na tym, że my w Polsce nie mamy takich kłopotów. Bo koscioly ewangeliczne są na tyle małe, źe prawdziwych gwiazd jeszcze długo nie będzie. A ci, którzy chcą byc gwiazdami, nie mając wielkich owoców, wyglądają śmiesznie i szkodzą tylko wokół siebie. Prawie nie napisałem – pod siebie. Maja małe rażenie w każdym razie.
Znam bardzo wielu pastorów polskich. Wiem jak są zmęczeni brakiem owocu na polu ewangelizacyjnym. Ilu jest wyczerpanych i wypalonych. Sam byłem kilka razy w takim miejscu. Wielu przedwcześnie umarło, inni chorują psychosomatycznie. Inni trzymają się, ale ich zony nie wytrzymują.
Umieszczając nauczania o panach i władcach w kościołach – rujnujemy dzieło ewangelizacji w Polsce. Bo nie mamy panów i królów w naszych kościołach na razie. (Oby przyszło przebudzenie do Polski, a wtedy taki problem się zjawi!) Mamy wyczerpanych i często samotnych w swojej walce braci. Niektórzy z nich nie radzą z emocjami i zamykają się w sobie. A my myślimy, że są aroganccy.
Inni zaś nie mając zbyt wielkiego wykształcenia, czy wychowania, a wzięli się za pracę, bo nie było nikogo innego w mieście, by budować kościół. A my nazywamy takich gburami, albo religijnymi.
Inni przez braki w charakterze upadli, ale chcieli inaczej na początku. Bogu jest przykro, a my cieszymy się, bo mówimy – a nie mówiłem? Cieszymy się, bo wielkimi prorokami się poczuliśmy.
Oczekujemy by myli wiernym nogi, a sami nigdy byśmy im nie umyli nóg. Bo tamten zły jest! Ale Jezus zamierzał myć nogi nawet Judaszowi. Ten był naprawdę niedobry.
Często takie nauczania są pisane przez naszych rodzimych wierzących, którzy nigdy nie poprowadzili w zbawieniu i wychowaniu choćby 2-3 osoby. Oni nie wiedzą ile cierpliwości się wymaga, by wychować kogoś w wierze. Przecież trudno jest o własne życie się troszczyć, a tutaj musimy jeszcze pamietać o innych.
Bóg nie daję nam prawa, by osądzać pracowników Ewangelii. Jak zresztą nikogo. Nawet grzeszników.
Zgadzam się. Prawda jednak jak zwykle leży pośrodku. Bycie liderem to wyzwanie i odpowiedzialność, często podejmowanie pochopnie i na wyrost. Często też niedoceniane lub przeceniane – zależy z której perspektywy się patrzy. Ja po kilku latach zorientowałem się jaki to ciężki kawałek służby, niestety wtedy byłem już wypalony. Gdy przestałem być liderem, zobaczyłem jaki byłem w swym liderstwie zaślepiony, ilu istotnych rzeczy nie dostrzegałem. Jak to mówią, przywództwo poszerza perspektywę, ale ją skraca. Ameryka jest jaskrawym przykładem, ale i w Polsce na mniejszą skalę też nie brakuje takich co to „swój zbór” traktują jak „swój folwark”. Zastanawia mnie na przykład dlaczego tak mało liderów ma przyjaźnie nazwijmy to poza-liderskie. Bo nie jest bynajmniej tak że zborownicy ich nie lubią, wręcz przeciwnie. George Barna kiedyś pisał o badaniach które ukazują że pastorzy to najbardziej samotna grupa zawodowa. A Jezus był przyjacielem grzeszników i celników. Prawdziwym wyzwaniem jest służyć schodząc ze stołka. Idąc za przykładem Jezusa, musimy z pokorą wszyscy się tego uczyć, jak być sługami jedni drugich, wspierać jedni drugich i być normalnymi, nie-przeduchowionymi… jedni dla drugich. Przykład idzie z góry 😉
PolubieniePolubienie