Historia naszego kościoła w Warszawie.

Rozdział 1. Historia powstania Spichlerza.

To jest szkic, który będzie cały czas poprawiany.

Powstanie kościoła Spichlerz mocno wiąże z tym jak i dlaczego trafiłem do Polski, ponieważ byłem liderem wokół którego to miało miejsce. Powiem kilka słów o sobie. pochodzę z Ukrainy, urodziłem się i wychowałem się w miejscowości Drohobycz, na południe od Lwowa. Do Polski przyjechałem będąc 23-latkiem by wstąpić do klasztoru Ojców Redemptorystów w Krakowie. Czułem się tam nieswojo i po pierwszym semestrze zrezygnowałem ze studiów filozoficzno-teologicznych które odbywałem jako zakonnik. Możliwe, że pomyliłem się z wyborem zakonu, bo ciągnęła mnie modlitwa i kontemplacja, czego było mało u Redemptorystów, bo mieli inny charakter, niż na przykład benedyktyni. Pół roku póżniej dostałem się do Warszawy na Akademie Teologii Katolickiej – teraz znanej jako UKSW, na wydział teologii katolickiej. Będąc studentem angażowałem się w ruch Odnowy w Duchu Świętym. Grupa działała jako wspólnota akademicka. W tym czasie w Warszawskim ruchu odnowowym działy się mocne i ciekawe rzeczy. Na jednym z takich spotkań przeżyłem potężny dotyk Boży. Stało się to w klasztorze Ojców Paulinów przy ulicy Długiej. Jeden z Paulinów, Ojciec Krzysztof Kowalski przeżył osobistą odnowe i nawrócenie rok lub dwa wcześniej podczas usługi pastora, założyciela kościoła Vineyard, Johna Wimbera, który nauczał na wspólnej konferencji charyzmatycznych katolików i protestantów. Ów ksiądz przyszedł na tę konferencję żeby „pośmiać się z głupich charyzmatyków”. Podczas modlitwy za duchownych i liderów na tej konferencji doświadczył potężnej mocy Bożej która powaliła go na ziemię na której leżał 40 minut doświadczając miłości Bożej. Zaniepokojony ojciec Kowalski wrócił do klasztoru i przez 3 dni nie chciał z nikim rozmawiać. Po tym doświadczeniu ksiądz Kowalski zaczął wyraźnie słyszeć głos Boży. Podczas jego usługi często szczegółowo nazywał choroby, wiek, kolor ubrania osoby która była w tłumie i ci ludzie byli uzdrawiani. Świadectwo nawrócenia doprowadziło do tego, że wszyscy zakonnicy w klasztorze na długiej przeżyli nawrócenie i odnowę, oddali życie Jezusowi, przeżyli chrzest Duchem Świętym, zaczęli modlić się na językach. Tak się stało ponieważ ojciec Kowalski nie słynął z wielkiej pobożności. To doświadczenie zaczęło przyciągać charyzmatycznych katolików i nie tylko. Dużo środowisk muzycznych i rockowych przy usługach Paulinów przeżyło tam swoje nawrócenie, z bardziej znanych to takich jak lider zespołu Armia, Malejonek i inni.

Otóż trafiłem ze swoją wspólnotą na nocne czuwanie z modlitwą charyzmatyczną gdzie byłem świadkiem cudów. Na przykład. Kobieta na wózku inwalidzkim sparaliżowana od 25 lat zaczęła tej nocy chodzić. Wtedy stało się wiele innych cudów. Po tych doświadczeniach tez doznałem dotyku Jezusa Chrystusa i to dało mi zapał aby zacząć usługiwać w darach mocy. Na jednym z takich spotkań ojciec Kowalski miał prorocze słowo które brzmiało parafrazując „jest tutaj student z Ukrainy którego Bóg powołuje by został księdzem i zaczął służyć Bogu na pełen etat”. Co było potwierdzeniem tego po co przyjechałem do Polski i dostałem się na studia teologiczne, bo po zdobyciu magistra teologii katolickiej miałem zamiar wrócić na Ukrainę by zostać duchownym greckokatolickim. Po tych nabożeństwach u paulinów zacząłem doświadczać w swojej usłudze dar proroctwa i słowa wiedzy.

Jakiś miesiąc lub dwa pózniej podczas ewangelizacji w więzieniu ukraińskim miałem proroctwo do więźniów, że są uzdrawiane chore nerki. Okazało się że zostały wtedy uzdrowione 3 osoby. Jednym z nich był pastor baptystów który zabrał mnie na tę ewangelizację, oraz dwóch więźniów. Jeden z tych więźniów nawrócił się wtedy, i obecnie jest biskupem kościoła baptystów gdzieś w Rosji.

Od tego momentu zacząłem usługiwać jako charyzmatyczny ewangelista we wspólnotach w Polsce i byłem przy zakładaniu dwóch wspólnot odnowy w Duchu Świętym w Drohobyczu i Tarnopolu na Ukrainie które istnieją do dzisiaj pozostając w KK.

W Warszawie angażowałem się w służbę w odnowie w Duch Świętym we wspólnotach pod kierownictwem między innymi takich księży jak Grefkowicz, Trzciński i włoski ksiądz Ricardo Argañaraz, który jest założycielem katolickiego ruchu „Wspólnota Jana Chrzciciela”.

Ten włoski ksiądz wywarł ogromny wpływ na moją usługę, ponieważ też posługiwał się darem uzdrawiania i słowem wiedzy. Była sytuacja gdy w klasztorze sióstr przy ulicy Żelaznej – gdzie ks. Ricardo nocował zawsze, gdy przyjeżdżał do Polski z usługą, podczas mszy z modlitwą o uzdrowienie jedna z sióstr zakonnych z dużą wadą wzroku zaczęła bardzo źle widzieć przez swoje okulary, i kiedy je zdjęła zorientowała się że jej wzrok został całkowicie uzdrowiony. Takie rzeczy robiły duże wrażenie na mnie. Charakterystyczną cechą duchowości tego księdza było to, że swój dzień zaczynał od głośnej modlitwy w językach. Mieszkając na trzecim pietrze klasztoru, to jego modlitwę dało sie usłyszeć w klasztornej piwnicy. W podobny sposób modlił się na mszach i nabożeństwach, aczkolwiek nieco ciszej. A w ten sam mocny sposób modlili sie w gronie liderskim Andrzej i ksiądz Piotr, który był gospodarzem tego Włocha. „Taki styl modlitwy okazał się zaraźliwy, ponieważ był to rodzaj manifestacji wolności w Duchu Świętym i mocy. Niczym nie skrępowana modlitwa w językach, jak by nie miała ograniczeń” – myślałem sobie. Stąd się wziął charakterystyczny styl modlitwy na językach w Spichlerzu, głośnej i energicznej modlitwy. Taka głośna modlitwa w językach, na pograniczu krzyku, była praktykowana w późniejszej wspólnocie katolickiej, którą prowadziłem.

Na zaproszenie księdza wikariusza z parafii przy ulicy Gwieździstej miałem się podzielić swoim świadectwem nawrócenia dla kandydatów do bierzmowania. Na tych spotkaniach kilka osób przyjęło Jezusa i doświadczyło chrztu Duchem Świętym. Wsród tych nawróconych były moja przyszła żona Maja i jedna z pierwszych liderek uwielbienia „Grupy Uwielbienia Spichlerz” w kościele Spichlerz Ewa Nowakowska ( teraz Horodycka, rodzona siostra Justyny Poniatowskiej). Po tym spotkaniu powstała więź z księdzem Markiem, który zaprosił mnie, abym pomagał mu w prowadzeniu wspólnoty przy parafii na Gwieździstej. To były początki przyszłego kościoła, bo wtedy zacząłem regularnie głosić w tej wspólnocie, moim głoszeniem towarzyszyły uzdrowienia, znaki, chrzty w Duchu Świętym. Niektóre nabożeństwa były tak pełne mocy, że na nie przychodziły osoby z kościołów zielonoświątkowych. Ludzie doświadczali wyłania mocy, że pod mocą Bożą leżeli po kilka godzin i byli tak namaszczeni, że śmiali się podczas modlitwy, przeżywali wewnętrzne uzdrowienia, fizyczne jak i emocjonalne.

Jedno z ciekawych wydarzeń które warto opisać wyglądało tak; młoda kobieta przywiozła karetką ze szpitala swoją matkę która miała raka mózgu, była sparaliżowana po nieudanej operacji, wnieśli ją na nabożeństwo na noszach i podczas modlitwy za nią ta kobieta potrafiła usiąść. Kiedy ją przywieźli za tydzień już w pozycji siedzącej na wózku, po kolejnej modlitwie za nią zaczęła chodzić, a na swoje trzecie spotkanie przyszła o własnych i siłach i złożyła świadectwo o swoim uzdrowieniu. Coraz więcej ludzi przychodziło na te spotkania, na niektórych tych spotkaniach uczestniczyło nawet do tysiąca osób i zawsze na tych spotkaniach były znaki i uzdrowienia. W tym samym czasie w parafii powstały głosy sprzeciwu, że to co się dzieje na tych spotkaniach to niej jest duchowość katolicka. Grupa aktywistów parafialnych napisała donos do dziekana wydziału gdzie studiowałem, najpierw były zbierane podpisy chodząc do parafian, miedzy innymi prosili o podpis ojca Mai – już wtedy narzeczonej, ale ten odmówił.

Po wakacjach ksiądz Marek poprosił Mnie abym już nie przychodził do jego parafii na jakiekolwiek przyszłe wydarzenia. W tym czasie byłem już na swoim piątym roku studiów. Kilka miesięcy pózniej zdałem egzamin „ex universa theologia” co według Kościoła Katolickiego było potwierdzeniem, że jestem uznany przez Kościół, jako teolog katolicki. Kilka miesięcy pózniej zostałem zawieszony w prawach studenta i nie zostałem dopuszczony do swojej obrony pracy magisterskiej.

Wszystko to się odbywało pod płaszczykiem zarzutów, że nie radzę sobie ze studiami. Ostatni egzamin został przeniesiony przez księdza profesora na wieczór ostatniego dnia sesji. Z księżmi trzeba było się umawiać na zdawanie egzaminów indywidualnie. Następnego dnia, poszedłem do dziekanatu by podbić indeks, na potwierdzenie, że sesja została zaliczona. W dziekanacie, natomiast usłyszałem, że zostałem skreślony z listy studentów, bo sesja skończyła się wczoraj. Ale było jedno ale! Wszyscy studenci tak robili, przychodzili po pieczątkę do dziekanatu po terminie. Tak było przez wszystkie 5 lat studiów, ale nie tym razem. Wyglądało to na zmowę milczenia. Po złożeniu odwołania od decyzji dziekana o skreśleniu, miesiąc czy dwa póżniej odbył się sąd dyscyplinarny, gdzie już otwartym tekstem były postawione zarzuty. Brzmiały one mniej więcej tak – uzdrawiacz ludzi niewiadomo jaką mocą, odrzucasz kult maryjny, buntujesz parafian i ogólnie takie zachowanie hańbi imię naszej uczelni, dlatego nie możesz być naszym studentem. Komisja dyscyplinarna się składała z 6-7 księży i 2-3 studentów. Komisji przewodniczył ksiądz-dziekan wydziału prawa, który miał oficerski stopień wojskowy i był ubrany w mundur i koloratkę. Na tę rozprawę nawet przyjechała mama z Ukrainy, by ewentualnie z kimś porozmawiać, i cytując Tołstoja – „ale nikt nie okazał zainteresowania zapłakanej i martwiącej się kobiecie”.

Po wydaleniu z parafii i ze studiów nasza grupa jeszcze przez rok z przyjaciółmi ze wspólnoty spotykali się na modlitwach szukając Bożego prowadzenia. Napisze kilka nazwisk, mam nadzieję, że się nie obrażą. Może kogoś pominę, bo pamięć jest krótka. Użyje nazwisk dziewczyn po mężach. Justyna Poniatowska, Ewa Horodycka, Sylwia Poplawska, Kasia Talbot, Marta Zmorka, Ania Klopocka, Alicja Zawadzka, Tomek Orzechowski i inni. Czasami te spotkania były w domu u Zawadzkich, a czasami w domu Dobrzyckich, Ani i Marty.

Tak opisuje to socjolog dr Ariel Zieliński „Na trzy miesiące przed absolutorium Andrzej Stepanow został wyrzucony z uczelni. (…) w tym okresie wspomniane dziesięć osób „wzięto na rozmowę i zabronili im kontaktów z Andrzejem, mówiąc, że jest on heretykiem.””

I pamietam to zamieszanie w naszych głowach. Byliśmy w głębokim szoku po tym jak to się wszystko wydarzyło. Wtedy jeszcze mieliśmy przekonanie, że Kosciol Katolicki nie jest aż tak zepsuty i że są jeszcze w nim porządni ludzi. Ale nie mieliśmy szans takich spotkać. Gromadziliśmy się w tym czasie przez cały rok w domach na modlitwę i studiowania Biblii. Ja przygotowywałem nauczania. Ale najcześciej to było trwanie w modlitwie i uwielbieniu. Szukaliśmy prowadzenia bożego w tym, co powinniśmy robić dalej. Dowiedzieliśmy się, że w parafii wcześniej powstała grupa inicjatywna, która zbierała podpisy pod listem do mojego dziekana, z prośbą by mnie wydalić z uczelni. Wielu znajomych i przyjaciół odwróciło się ode mnie i od naszej grupki. Zaczęli traktować nas wrogo. Nie witali się z nami, wyzywali od sekciarzy i zwiedzonych. Popularna wówczas gazeta „Życie” napisała artykuł szkalujący mnie, to była zwyczajna świecka gazeta, ale było wielkie zainteresowanie tematem. Artykuł był zbudowany w oparciu o wywiad z księdzem Markiem i zawierał dużo kłamstw”.

W książce Ariela Zielińskiego tak się wypowiadam: „W pewnym momencie, kiedy wspólnota była coraz większa, zabronili mi to robić. Mniej więcej rok po rozmowie z dziekanem wrócił z wakacji i poszedł do księdza, który opiekował się wspólnotą. Został powitany przez niego bardzo chłodno. Mój rozmówca odczytał tę sytuację jako komunikat, że nie powinien się tam pojawiać. Niedługo później powiedziano mu, żeby już nie przychodził na spotkania wspólnoty i usunął w cień, aby nie gorszyć ludzi.”

Za Arielem Zielińskim: „Grupa nadal się spotykała, wszyscy mocno przeżywali to, co się stało. Jednocześnie wtedy już przewartościowanie wartości. Coraz częściej bywali na nabożeństwach protestanckich zamiast uczestniczyć w mszy św., choć ciągle jeszcze chodzili do kościoła. Czytali Biblię i coraz bardziej po imieniu nazywali to, co w doktrynie katolickiej wydawało im się błędne.”

Po roku takich spotkań w domu, postanowiliśmy wynająć salę i zacząć spotykać się jako wspólnota. Wtedy nazwali wspólnotę „Tylko Jezus”. W tym czasie do Polski przyjechał T. L. Osborne, amerykański ewangelista, znany z licznych uzdrowień. To był okres kiedy wspólnota była zawieszona między katolicyzmem, a nazwijmy to „protestantyzmem”. Wówczas zostałem zaproszony przez Amerykanów by wziąć udział w tych spotkaniach, ale też jakby nieco od kuchni, bo był zaproszony przez Amerykańską, ekipę by pomagać. W ten sposób bywał na spotkaniach „poza sceną” i mogłem nawet osobiście rozmawiać z T.L. Osbornem. Podczas jednej z modlitw Osborne prorokował do Mnie. Powiedział miedzy innymi coś takiego: „Ty zmienisz Polskę”. Te słowa długo pomagały ostać się w różnych trudnych chwilach powstawania nowego kościoła. Na spotkaniach ewangelizacyjnych, prowadzonych przez Osborne’a kilka osób ze wspólnoty oddało życie Jezusowi i narodziło się z Ducha. Te osoby po dzień dzisiejszy są wierzącymi i aktywnymi uczestnikami kościelnego życia. Tak opisuje to Ariel Zieliński: „Jak opowiada Andrzej Stepanov „Decyzja została podjęta: „Po prostu postanowiliśmy, że przestajemy być katolikami i że jesteśmy Kościołem chrześcijańskim.” Po ewangelizacjach w Polsce Osborne jechał do Kijowa, by prowadzić ewangelizacyjne spotkania w Ukrainie. Gospodarzem w Kijowie był młody pastor Sunday Adelaja, pochodzący z Nigerii. W ten sposób „Spichlerz” na długo został związany z tym pastorem i kościołem. A nawet ja nieco później, jako pastor został postawiony przez Adelaję, biskupem kościołów „Ambasada Boża” w Polsce. Tych kościołów jeszcze nie było, ale zadaniem moim było pomagać w ich powstawaniu.

Ewangelizacje w Kijowie zrobiły ogromne wrażenie na mnie i na mojej narzeczonej. Po pierwsze były większe tłumy, niż w Warszawie, które brały w spotkaniach udział i było dużo więcej cudów niż w Polsce. Chociaż by dla przykładu powiem. coś takiego się stało – na scenie siedziała matka z e sparaliżowanym dzieckiem, które miało około 9-10 lat. Chłopczyk miał wykręcone nogi i ręce przez chorobę i sam nie chodził. Podczas modlitwy o uzdrowienie zaczął chodzić po scenie po raz pierwszy w życiu. Stało się to oczach tysięcy ludzi. Tłum szalał z radości. Wtedy posypały się uzdrowienia jak z rękawa. Patrzyłem na Maję, która stała zapłakana ze wzruszenia i ekscytacji. Tam w Kijowie odwiedzając charyzmatyczne kościoły, Maja powiedziała mi, ze nie chce już być katoliczką. Coś było w atmosferze tych kościołów, które widzieliśmy, mocno nadprzyrodzone. To tam chwyciliśmy wizję tego jak ma wyglądać przebudzenie o którym dużo się mówiło w Polsce, ale mało kto brał w nim udział. My to doświadczyliśmy w Kijowie. Rano będąc w jednym kościele, liczącym 7 tysięcy członków, a wieczorem w innym nie dużo mniejszym. I w każdym kościele, na każdym nabożeństwie dziesiątki, czasami setki ludzi oddawało życie Jezusowi wśród znaków i cudów. Na pewnej konferencji po wezwaniu do zbawienia wyszło ponad 900 osób do zbawienia.

Po takich przeżyciach doświadczenia Jezusa już nie miałem żadnych wątpliwości, by zacząć budować kościół podobny do tych, które widziałem w Kijowie. Udało się znaleźć denominację, która przyjęła wspólnotę, jako zbór. Był to Kościół Chrześcijan Wiary Ewangelicznej z siedzibą w Lublinie. Zbór został zrejestrowany pod nazwą „Spichlerz”. Zmiana nazwy została podyktowana z przyczyn praktycznych i teologicznych, by nie być kojarzonym z tak zwanym „Jesus only” i z W. Branham’em. Choć lata póżniej miałem żal z powodu tej zmiany, bo w Polsce ten ruch jest mało znany i raczej nie był by kojarzony z nimi. Ale zrobiłem to pod namową Amerykanów, którzy byli mocno wyczuleni na to. Nazwa „Spichlerz” przyszła stąd, że usłyszałem, że w blokach byłego Bloku Warszawskiego był problem z przechowywaniem zboża. Technologia magazynów – spichlerzy była zła i przestarzała. Heroiczny wysiłek zbierania żniw szedł na marne, bo około 90% plonów po prostu gniło. Spichlerz miał się kojarzyć z miejscem zachowania plonów dla Boga.

2. Krótka historia dalszych dziejów Spichlerza.

Zaczęło się życie kościelne – zbieranie podpisów członków założycieli, rejestracja w MSWiA, wyjazd na kolegium pastorów by zostać przyjętym i ordynowanym do służby itd itd. Powstanie organizacji kościelnej jest związane z biurowym zamieszaniem. A zwłaszcza w czasach, kiedy rejestracja kościoła wiązała się z liczba członków. Trzeba było ich mieć 100. A w KChWE dla rejestracji zboru wystarczało chyba 10. I tyle podpisantów akurat mieliśmy. Trudno było wynająć sale, jeszcze trudniej było ją utrzymać. Ku mojemu zdziwieniu ludzie o nas się dowiedzieli i zaczęli nas odwiedzać. To były czasy bez internetu. Nie można było umieścić wydarzenia na Facebooku aby zaprosić ludzi, tak jak to się dzieje dziś. Ludzie o nas mówili sami i szukali. To było nadprzyrodzone, a nie facebookowe! Kiedyś wykupiliśmy w metrze reklamy i nas to kosztowało. Przez dwa miesiące podróżujący metrem czytali o naszym kościele. Wtedy już mieliśmy nawet stronę internetową. Ale z reklamy przyszła tylko jedna osoba. Robert, któremu mówiłem, że jest najdroższym naszym nabytkiem, bo kosztował nam 25 tysięcy. Wtedy dolar był około 2 złotych.

Jednym z momentów, który przyspieszył wzrost kościoła było przyjście do Spichlerza i dołączenie do kościoła członków zespołu „Sixteen”. To było coś! To był znany zespół, bo reprezentował Polskę na Eurowizji 1998r. Przyjście ich do kościoła miało plusy i minusy. Minusem było to, że popularne gazety pisały o nich, że to jest sekta. My tez musieliśmy zwalczać pomówienia katolickie, że jesteśmy sektą. Ale kiedy świat niewierzący mówi o tobie, że jesteś sektą, to dużo gorzej, bo dla katolików wszyscy są sektą tak lub inaczej. Otóż było to trudne, przyjęcie razem z dobrymi muzykami famę o tym, że sekta dołączyła do sekty. Innymi słowy sekta do kwadratu. „O matko Bosko!”- powiedział by Robert Postek. Ale ja się tym nie przejmowałem, wierzyłem, że Bóg nas uratuje nawet i przed Sixteen 🙂

Wśród nich też był znany w latach 2010-2021 (piszę to w 2021, daj Boże tobie Grzesiu kolejnych owocnych dwudziestoleci!) w kręgach muzyków chrześcijańskich Grzegorz Kloc. Poświęciłem mu dużo czasu i serca, bo jeszcze wtedy borykał się z alkoholem i innymi grzechami. Ale Bog go zmienił na naszych oczach! Jestem bardzo dumny z Grzegorza!

Zespołowi warto poświecić parę zdań. Oni trafili do kościoła w opłakanym stanie duchowym. Ich wiara miała mocne odchylenia. Przez kilka lat osobiście prowadziłem ich w poznawaniu Biblii i wspólnej modlitwie i uwielbieniu. Był to trudny i chwalebny okres jednocześnie. Trudny dlatego że oni się nie modlili wspólnie prawie, a odrazu prorokowali do siebie. A potem wypełniali te proroctwa. I myślę, że wielu z tych proroctw było fałszywymi. W ten sposób powstało kilka małżeństw, niektóre się rozpadły po jakimś czasie. Biblia też nie była bardzo ważna dla nich, przynajmniej tak to wyglądało wtedy. Słowo i praca z nimi zaczęło przynosić efekty. Moim powołaniem było szukanie Jezusa i uwielbienie, napisałem nawet książkę o uwielbieniu „Zbuduj mi świątynię”. Bóg tak jakby przyprowadził ten zespół do kościoła w odpowiedzi na objawienie, które nosiłem w sercu. Ten kościelny zespół nazwaliśmy „Grupa uwielbienia Spichlerz”. Zaczęły powstawać pieśni uwielbienia, które dotykały serca wielu wierzących. Te pieśni byly śpiewane w wielu kościołach Polski i w kościołach polonijnych, na przykład w Kanadzie czy USA.

Bóg prowadził mnie w rozwijaniu uwielbienia Jezusa dalej i dalej – zaczęliśmy organizować z kościołem „Noce Chwały”. To było coś całkiem nowego w Polsce. Nikt wcześniej nie robił takich spotkań. Teraz już noce chwały czy wieczora chwały stały się normalnym zjawiskiem. Chodziło o to, że gromadziliśmy się na całonocną modlitwę uwielbienia, zapraszając zespoły i wykonawców z innych kościołów Polski i z zagranicy. Ludzie zjeżdżali się z całej Polski i nawet z ościennych państw, z Niemiec czy z Czech. To były chwalebne czasy. Sukces zespołu zawdzięczam Mirkowi Hoduniowi jako dyrektorowi muzycznemu (to on był na Eurowizji, bo jest świetnym muzykiem) i Ewie Horodyckiej, która była liderką duchowo-modlitewną grupy uwielbienia. Kiedy Mirek wyjechał do Szkocji, a Ewa przestała być liderką, wszystko podupadło. Przez tamten okres nagraliśmy około 10 płyt.

Poza tym powstał w kościele zespół hiphopowy „Elohim” w którym też grali muzycy z kościoła, liderem zespołu był Roman Horodycki. Ten sam skład też zorganizował projekt pod nazwą „Evident”. Teledyski raperskie z naszego kościoła trafiły nawet do muzycznej telewizji.

Muzyczne talenty i dary kościoła przyczyniły się do rozwoju kościoła i to było ważnym filarem w naszym rozwoju. Za co jestem bardzo wdzięczny im wszystkim. Poza muzyką inwestowaliśmy jako kościół w nauczanie. Założyłem , pod natchnieniem Bożym kilka szkól biblijnych. „Przełom” – ogólna szkoła rozwoju wiary. „Pokolenie Judy” – szkoła uwielbienia. „Jozue” – szkoła dla liderów i pastorów. Programy dla szkół tworzyłem przeważnie ja osobiście. I w większości wykładałem tez ja, pomagały mi Maja, Ewa, Mirek. Do szkoły przyjepzdzało tez sporo ludzi z Polski i trochę z zagranicy. Na pierwszy rok zapisało się około 60 osób, to było bardzo dużo, jeśli brać pod uwagę liczebność kościołów i innych szkól w tamtym czasie. Szkoły pomogły stworzyć mocny fundament w postaci silnych wierzących, znających swój cel i powołanie. Szkoła też miała filie w innych miastach. Mianowicie w Gdańsku i w Seaford w Anglii. Jeździłem do Anglii przez rok z wykładami.

Pomogliśmy jako kościół w powstawaniu innych kościołów, niektóre wciąż istnieją jako samodzielne zbory – w Zielonej Górze, Wałbrzychu, Gdańsku, Cieszynie i innych mniejszych miejscowościach. Pomagaliśmy tym pastorom finansowo – każdego wspierając przez dwa lata. Dawaliśmy tyle pieniędzy, że mogli oni utrzymywać się samodzielnie przez miesiąc. Kościół nasz przyczynił się bardzo mocno w rozwój kościoła Polsce.

Jako były katolik przyciągałem innych katolików, którzy szukali wyjścia z katolicyzmu i chcieli dalej wzrastać w Jezusie. Relacji ze mną szukali księża, którzy chcieli zostać protestantami i nawet pastorami. Jeden z księży przychodził po kryjomu na nasze nabożeństwa i został uzdrowiony. A przyjechał do Warszawy się leczyć i był w szpitalu, z którego wychodził, by przyjść do nas. Miałem słowo prorocze o tej chorobie i uzdrowieniu. I on został uzdrowiony podczas tego nabożeństwa! Później ten ksiądz został pastorem na południu Polski. Inny ksiądz zaprosił mnie na parafię by tam głosić. Chciał też odejść z Kościoła Katolickiego. To była nie łatwa decyzja. Teraz jest modne w Polsce odchodzenie z katolicyzmu, ale wtedy KK trzymał się bardzo mocno. A w małych miejscowościach ludzie się bali iść na wojnę z katolicyzmem. Otóż namawiałem tego księdza by nie odchodził sam, a poprowadził swoją wspólnotę młodych ze sobą. I tak się stało. Powstał kościół w Zielonej Górze. Innym razem zadzwonił do mnie ksiądz z Rzymu, chciał porozmawiać o wierze! Później też został pastorem. No i też „udzieliłem” mu ślubu. Dowiedziałem się, że wielu księży słucha moich kazań w internecie, a nawet czasami bywają na nabożeństwach. Innym razem zgłosiła się zakonnica, którą ochrzciłem, ona pozostała w zakonie, bo nie była młoda i nie miała dokąd iść. Ogólnie pomogłem 8 księżom wyjść z KK, i dlatego episkopat rozesłał moje zdjęcia po parafiach, by „uważano na tego pana”. Dzisiaj dowiedziałem się o niedawnej wizycie (za oknem jest 2021r) byłego proboszcza ks. Michalaka na parafii w której powstawała nasza wspólnota. W internecie pod tą wiadomością zjawił się wpis mniej więcej takiej treści – a to ten proboszcz za którego kadencji powstałą sekta i wielu młodych ludzi odeszło. Osiedle wciąż pamięta o tamtych wydarzeniach.

Teraz, kiedy myślę o tych sprawach, to przychodzi jasne zrozumienie, że te rzeczy się działy , nie dlatego, że byłem jakiś wyjątkowy, a dlatego, że to była suwerenna ręka B oża. W tamtym czasie dużo spraw przypisywałem sobie, modlitwom kościoła, postom i innym dyscyplinom duchowym. Dlatego też nie wszystko było takie gładkie i różowe w życiu naszego kościoła. Bóg nie pozwala swojej chwały przypisywać ludziom. Z powodu moich osobistych błędów i decyzji stał się rozłam, wielu ludzi odeszło z kościoła. Powstało około 7 grup, które postanowiły być samodzielnymi kościołami. Były to grupki 7-10 osobowe.

I potem stała się rzecz niespodziewana. Odkryłem dla siebie czym jest łaska. I kościół zaczął zmieniać kierunek, to był bardzo bolesny okres, bo większość kościoła tego nie zniosła i też odeszła do bardziej „tradycyjnych” zborów. O tym będzie kolejny rozdział.

Historia naszych wierzeń i teologii.

Będąc jeszcze we wspólnocie katolickiej, odkryliśmy dla siebie osobę Jezusa. Był to żywy i kochający Pan, a bardziej przyjaciel.

W protestanckim świecie zaczęliśmy poznawać ewangeliczne prawo. Przyjaciel Jezus stał się wymagającym belfrem z którym lepiej jest nie konfliktować, bo będzie żle.

W osobistym studiowaniu listu do Rzymian, zobaczyłem, że św. Paweł uczy inaczej, niż cały znany nam świat protestancki. Mówię o kościołach charyzmatyczno-zielonoświątkowych. Tak zaczął się proces!

Lata pózniej pewien pastor ze stażem, powiedział, że przestał czytać książki chrześcijańskie, bo „nie działają w jego życiu”. Możliwe, że to doświadczenie, bezowocnego chodzenia pod ewangelicznym prawem, przygotowało mnie do przyjęcia łaski. Ale to był zaledwie wstęp, który wzbudzał lekkie pragnienie prawdy.

Zmiany zaczęły się w ten sposób. Kiedy wszystko jeszcze było bardzo dobrze, mieliśmy dobrą frekwencję, nie mieliśmy długów i byliśmy jednym z najbardziej znanych Kościołów w naszym środowisku, postanowiłem robić coś, co było nieznane w środowiskach charyzmatycznych, ale było mi znane z Kościoła Zielonoświątkowego na Ukrainie. Chodzi o „badanie słowa”,czyli studiowanie Biblii zdanie po zdaniu, słowo po słowie, podczas nabożeństwa w środku tygodnia. W tamtym momencie miałem dość natchnionych charyzmatycznych kazań na różne tematy, potrzebowałem czegoś głębszego, solidniejszego. Miałem obawy, czy zbór to zniesie, czy zaakceptuje, ponieważ było to dość nudne z perspektywy przeciętnego członka naszego Kościoła.

Wybrałem (a raczej czułem przynaglenie w duchu, by to zrobić) do studiowania List do Rzymian. Jakże mogłoby być inaczej – ambitne plany muszą iść w parze z ambitnym listem. Nie wiem, czy tak dokładnie myślałem, ale modliłem się o to i taka myśl pojawiła się we mnie w trakcie modlitwy. Dzięki latom studiów teologii katolickiej i ewangelickiej, poznałem grekę, postanowiłem więc podczas rozważania samodzielnie tłumaczyć greckie wersety. Jednocześnie wyjaśniałem znaczenie każdego słowa zgodnie ze słownikiem i wyciągałem odpowiednie wnioski. Na każdym nabożeństwie udawało mi się omówić około czterech wersetów, czyli było to dość szczegółowe omówienie. Analizę Listu do Rzymian zakończyłem po dwóch latach. Zainteresowanie tematem spadało, a pod koniec przychodziło 10 procent początkowej liczby uczestników nabożeństwa.

Tymczasem ja przeżywałem wewnętrzną rewolucję. Zdawałem sobie sprawę, że to, czego nauczałem, było w większości lekko wykrzywione. Niektóre fragmenty zacząłem zupełnie inaczej rozumieć. Zaczęło się od Listu do Rzymian 1,16–17.„Nie wstydzę się bowiem dobrej nowiny — jest w niej moc Boża dla zbawienia każdego, kto wierzy, najpierw Żyda, potem Greka. Objawia ona sprawiedliwość Boga, pochodzącą z wiary i prowadzącą do wiary, zgodnie ze słowami: Sprawiedliwy z wiary żyć będzie.”

Interpretacja tego wersetu, do której byłem przyzwyczajony, różniła się od kontekstu, który dostrzegłem na nowo. W co wierzyłem? Ewangelia musi być głoszona przede wszystkim Żydom i w każdym mieście, każdy Kościół powinien aktywnie docierać do miejscowych Żydów. Bez ich zbawienia nie nastąpi nawrócenie mieszkańców Warszawy czy Kijowa. Brzmi niewiarygodnie? Ale taka interpretacja obowiązuje bodaj we wszystkich wspólnotach Żydów mesjanistycznych i sympatyzujących z nimi wspólnotach pastorów i Kościołów.

Zobaczyłem w tym wersecie coś zupełnie innego. Po pierwsze: dlaczego ktoś się wstydzi Ewangelii? Ponieważ jest ona zgorszeniem dla racjonalnego ludzkiego umysłu, proponuje zbawienie bez naszego wysiłku, jedynie przez wiarę w Jezusa. W niej jest moc ku zbawieniu. A dlaczego najpierw Żyda? Bo Żydzi wierzyli, że są zbawieni przez wykonywanie Prawa albo po prostu przez Prawo, i to dawało im fałszywą ufność, że są zbawieni. Jednocześnie zaś gardzili Ewangelią jako czymś totalnie przeciwnym ich religii uczynków. Dlatego najpierw to właśnie Żydzi muszą uwierzyć, poganie w drugiej kolejności. Święty Paweł wyjaśnia w Liście do Rzymian 1,19, dlaczego tak jest. Poganie nie mają Prawa i przez obserwację natury dochodzą do wiary w Stwórcę, tak więc nie żywią żadnej fałszywej nadziei.

Czytając ten list, zacząłem widzieć, że ja też jestem jak Żyd, który wyznaje własne charyzmatyczno-ewangeliczne prawa i reguły, dzięki którym wydaje mi się, że jestem bliżej Boga. Jednocześnie miałem już dość płytkości własnego Kościoła.

Dziwiło mnie, że apostoł Paweł w swoich listach poświęca tematyce łaski i Prawa większość uwagi i tylko na końcu daje nieliczne wskazówki dotyczące chrześcijańskiego postępowania. Ja zaś w kazaniach brałem te krótkie wskazania i głosiłem z nich, cały czas wierząc, że to jest najważniejsze. Uważałem, że sprawy łaski i Ewangelii są powszechnie znane i teraz musimy pracować nad naszym chrześcijańskim charakterem.

Na nabożeństwach w środku tygodnia nauczałem o życiu z łaski przez wiarę i usprawiedliwieniu w Jezusie, według Listu do Rzymian, a w niedzielę głosiłem kazania tak jak dotychczas. Nie wiedziałem, jak ewangelię łaski wprowadzić do głównego nurtu Kościoła, ponieważ czułem, że wiązałoby się to z całkowitym przeorganizowaniem dotychczasowego porządku.

Pewnego dnia trafiłem na kazanie Josepha Prince’a, którego nota bene nie lubiłem, ale zainteresowało mnie to, że głosił u pastora Joela Osteena, którego zresztą też nie lubiłem. Obaj byli dla mnie zbyt delikatni, jakby zniewieściali, i paradoksalnie to zatrzymało mnie przy telewizorze. Pastor Prince zaczął głosić na temat Jezusa w bardzo prosty i jednocześnie głęboki sposób. W tym kazaniu zobaczyłem Zbawiciela, którego poznałem, kiedy narodziłem się na nowo. Kazanie było skierowane do całego Kościoła i w większości pochodziło z nauczania apostoła Pawła. Dotykało mnie i podnosiło na duchu. Ponieważ objawiało Jezusa i jego dzieło!

Miesiąc później w moje ręce wpadła książka pastora Josepha Prince’a. To znaczy miałem już ją w domu, ale nie interesowała mnie, ale po tym kazaniu znów poczułem, że trzeba ją przeczytać. Kiedy zacząłem ją czytać, zobaczyłem w niej kontynuację moich osobistych odkryć ze studium Listu do Rzymian. Zrozumiałem, że to, co zobaczyłem w Liście do Rzymian, powinienem głosić całemu Kościołowi, przecież jeśli Prince’owi się to udaje, to mnie też powinno się udać. Moje obawy były słuszne, bo zmiana kierunku nauczania napotkała ogromny opór w zborze i około 50 procent członków Kościoła odeszło. Nie żałuję jednak, ponieważ znalazłem duchowe życie. Książka nosi tytuł Przeznaczeni, by królować. Odkryłem łaskę. Która znałem na początku i która mi towarzyszyła do momentu, aż się zanurzyłem w ewangeliczny półświatek.

Wymienię kilka głównych zmian, które przyszły wraz z objawieniem łaski.

1. Nic nie muszę. Mam niezasłużoną przychylność i niezasłużone błogosławieństwo, ponieważ wierzę Jezusowi. I nic nie zależy od moich wysiłków. W charyzmatycznej teologii to ty musiałeś być aktywny by Bóg „się poruszył”. A teraz moim zadaniem jest znaleźć odpoczynek w Jezusie. Być w Nim. Modlitwa przestała bić trudnym i nudnym obowiązkiem, a zaczęła być przywilejem i radością, kiedy znajdowałem czas i szedłem do Boga.

2. Nie mogę stracić zbawienia przez własne grzechy i winy. Ponieważ zbawienie jest dziełem Jezusa, a nie moim. Wcześniej musiałem się pilnować, by utrzymać dar zbawienia.

3. Wierzący nie mogą być opętani, bo większy jest ten kto jest w nas, niż ten, kto jest w świecie.

4. Nie muszę błagać Ducha Świętego by przyszedł, bo już jest z nami.

5. Nie muszę wykonywać różnych czynności, by zmusić Boga, by coś zrobił dla mnie – nocnych modlitw, wykańczających postów, krzyczenia na szatana itd. Już mam wszystko w Jezusie.

6. Jezus stał się w centrum głoszenia i wiary. Bowiem, kiedy przychodzimy do Jezusa, od niego płynie wszystko. Wcześniej płynęło z mojej wiary i decyzji. A powinno płynąć od Jezusa.

7. Jako podsumowanie powiem tak. Wcześniej byliśmy skoncentrowani na sobie i własnych staraniach, a teraz jesteśmy skoncentrowani na Jezusie.

Nie jest tu wszystko wymienione. Napisałem książkę „Reformacja Łaski”, w której wymieniam więcej myśli.

CDN

Bibliografia

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Redemptory%C5%9Bci

https://www.koinoniagb.org/pl/koinonia-pl/historia

https://pl.wikipedia.org/wiki/T.L._Osborn

https://pl.wikipedia.org/wiki/William_Marrion_Branham

https://www.britannica.com/event/Jesus-Only

Andrzej Stepanow „Reformacja łaski” Ustroń. Szaron. 2021r.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s